Przede wszystkim, łatwiej można przy tych wyraźnych założeniach antropologicznych uchwycić, na czym polega nierówność społeczna wynikająca z podziału klasowego na władzę i na obywateli. Rozważmy rzecz w terminach nie-Ewangelicznego modelu człowieka. Rozważmy, mianowicie, dwie jednostki X i Y, pierwsza z których należy do klasy władców a druga – obywateli. X należy więc do zbioru dysponentów środków przymusu, a zatem jest w stanie stworzyć warunki zniewalające (typową) jednostkę. X panuje tedy, potencjalnie przynajmniej, nad Y-kiem. Y z kolei nie dysponuje środkami przymusu i zatem pozbawiony jest możliwości zniewolenia X-a. Więcej, wobec dysproporcji sił pozbawiony jest w ogóle możliwości wyrządzenia zła AT-owi (chyba, że wespół z innymi – ale to już wymaga rewolucji, albo, że Y należy’do innych klas panujących, co pomijamy w tym miejscu). Jedyna możliwość, jaką pozostawia Y-kowi stosunek władczy polega na wymuszonej życzliwości wobec X-a, i to życzliwości normalnej – dysproporcja sił nie pozwala Y-kowi także zbiesić X-a. Stosunek władczy jest więc asymetryczny: X ma możliwość zniewolenia y-ka, Y ma tylko możliwość życzliwości dla X-a.