Dopóki żyję w warunkach stabilnych, odczuwanych jako „normalne”, ten posiadany własny świat zapewni a mi duchowy komfort: daje konieczny dystans do codziennożyciowych spraw słyszalnych haseł, pozwala się oprzeć proponowanym z zewnątrz wyborom, czyli narzucanym obowiązkiem, umożliwia tolerancję, którą tak cenimy w rozmowach. Ale ów łagodny krajobraz duszy zmienia się zasadniczo, gdy śmiertelnemu zagrożeniu ulegnie zwornik mojego świata mianowicie wartość, którą uznałem za naczelną – czy będzie nią rodzina, czy naród, czy grupa wyznawcza, makrogrupa społeczna, czy jeszcze co innego. W sytuacji takiej, chcąc ratować siebie- siebie czyli swój świat, z którym w całości się utożsamiłem (to maksymalny stopień internalizacji) muszę postawić wszystko na jedną kartę.